2008-06-20 17:47:58 I PO SZKOLE! Zakończenie roku szkolnego. Poszedłem z córeczką w charakterze świadka tych niebagatelnych wydarzeń. Niosłem kwiaty i soczek. W sali gimnastycznej
kilkaset osób - nikt nie chciał być, a wszyscy byli. Powitaliśmy sztandar szkoły, odśpiewaliśmy hymn - nie wszyscy - przez moment o mało nie ryknąłem
DO BOJU, DO BOJU..!, pomny niedawnej atmosfery. W porę wyhamowałem, wspominając naszych powracających opłotkami piłkarzy. Kilku podobno wracało na
Śląsk via Bałtyk, płynąc pontonami poprzez cieśniny duńskie. Część udała się przez zieloną granicę, w okolicach Łysej Polany, woląc zmierzyć się z
trudami Tatr, niż stanąć oko w oko z kibicami na Okęciu. Tą ostatnią, najprostszą drogą, dotarło jedynie dwóch śmiałków - i również pewnie dlatego, że
pomylili samoloty. Zaskoczeni w ogóle nie odpowiadali na pytania, jakby nie rozumieli ojczystej mowy. Ale ja ich rozumiem, bywałem w takim stanie,
wiem, że nie tak trudno go osiągnąć. Podczas części artystycznej, kiedy kilkanaścioro dzieci dramatycznie nierówno podskakiwało, próbując przy tym
śpiewać (rany, cóż te okropne media poczyniły w tej materii naszym biednym malcom!), moje nogi nie wytrzymały, postanowiłem więc sobie spokojnie
usiąść. Mania robienia zdjęć opanowała pozostałych rodziców. Wspinali się na drabinki, nie zdając sobie nawet pewnie sprawy z faktu, że ostatnio
dotykali tych urządzeń ze dwadzieścia lat temu. Ledwie więc podwinąłem nogi "po turecku", kiedy wpadła na mnie jedna z nienajgorszych mam, trafiając
mnie najpierw kolanem w wargę, by zaraz przydzwonić ponownie, tym razem siedmioma milionami pikseli w obudowie Canon, zdaje się. Abordaż nie wyglądał
na celowy, co mogło mnie nieco rozczarować. Pani przemknęła więc po mnie - nade mną właściwie - utrzymując moje 177 cm. po wewnętrznych stronach
swoich butów. - Jesssu! - wyrwało jej się półszeptem, natychmiast poczerwieniała i wyrównała nieistniejące fałdki. Nabrała kolorów mniej więcej
zbliżonych do moich, podczas kiedy ja zaczynam umierać przy stole, a dziadek się rozkręca. Fotograficzna mama potraktowała mnie jednak prawdopodobnie
jako minę, i z tego powodu nie powiedziała "przepraszam"; pomknęła rozdygotana dalej. Wypadek wyraźnie nie pozostał bez śladu, bo od tej pory
widziałem, że fotografuje nawet sufit. Obok, jakiś biedny, równie czerwony, wręcz purpurowy chłopiec, wciąż podchodził do swojej rodzicielki i prosił
o poluzowanie muszki. Gdzie tam! - Stój grzecznie! - strofowała malucha, sama będąc ubrana w skrawki materiału o powierzchni nie większej niż tarcza
Syrenki warszawskiej. Drodzy Państwo - i jak tu się nie cieszyć z zakończenia roku!?
| |